Wenecjanie byli uciekinierami. Ponure wysepki tej części Adriatyku nie przyciągały barbarzyńców tak, jak bogate rzymskie miasta. Można było uciec na nie i uniknąć rzezi. Z czasem osady zaczęły się bogacić (przede wszystkim dzięki patronatowi Bizancjum), Wenecjanie dorobili się własnej armii, zaczęli wybierać dożów -przywódców swojego minipaństwa. Pod koniec średniowiecza Wenecja była już państwem, z którym musiano się liczyć. Weneckie okręty wypożyczano wojskom chrześcijańskim na czas krucjat (oczywiście nie za darmo), kwitł handel. Republika Wenecka obejmowała tereny od Krety i Dalmacji po Mediolan. Okres prosperity skończył się wraz ze wzrostem znaczenia Turcji i odkryciem drogi morskiej wokół Przylądka Dobrej Nadziei. Wenecja za jednym zamachem przestała być zarówno potęgą militarną, jak i handlową. Mimo to radziła sobie aż do przybycia Napoleona Bonapartego, który pozbył się ostatniego doży i, jakby na pocieszenie, rzucił podbitym Wenecjanom typowy dla siebie zdawkowy komplement, nazywając plac św. Marka „najelegantszym salonem Europy”. Wenecjanie nie dali się ugłaskać, a pozbawieni sojuszników po prostu obrazili się na cały świat. Niektórzy do dziś uważają swoje miasto za oblężoną twierdzę, a turystów utożsamiają z barbarzyńcami.