Za każdym razem, kiedy już wydaje mi się, że w bezpośredniej bliskości Wrocławia zjeździłem na rowerze już wszystko, co mogłem… otwieram mapę i przekonuję się, że nie, że jednak ciągle mam gdzie kręcić i co zobaczyć. Do Twardogóry na rowerze jechałem ostatni raz dobre trzy lata temu, ale wówczas zupełnie inną trasą. Tym razem tak zaplanowałem trasę, aby na swojej prywatnej mapie ziemi oleśnickiej uzupełnić ostatnie (ale czy faktycznie ostatnie?:) ) białe plamy.
Twardogóra i Goszcz na rowerze
Wycieczkę zacząłem w Mirkowie. Nie wiem, czemu, ale ubzdurałem sobie kiedyś, że ta trasa prowadząca aż do Oleśnicy to krajówka. Tymczasem nic z tych rzeczy, żadnego zakazu ruchu rowerowego nie widziałem, za to jechałem po gładkim asfalcie szerokim poboczem aż do Borowej. Jechało się spokojnie, w niedzielę wcześnie rano ruch panuje tu niewielki, ale w tygodniu jest zupełnie inaczej, więc jazdę tą drogą pozostawiam zdrowemu rozsądkowi.
W Borowej skręt na Stępin i Dobroszyce (polecam przysiąść obok zamku). Ładny asfalt ustąpił na chwilę kostce, którą wybrukowany jest ryneczek, ale potem znowu zrobiło się gładko, kiedy droga połączyła się z wojewódzką 340-tką łączącą między innymi Trzebnicę z Oleśnicą.
Niedługo jednak cieszyłem się z gładkiej jazdy. Za Dobroszycami skręt na Twardogórę; ta droga to idealna propozycja dla tych, co chcą poćwiczyć zarówno jazdę slalomem między dziurami w asfalcie, jak i podjazdy. Już praktycznie do samej Twardogóry droga prowadziła pod górę; przez większość czasu stosunkowo delikatnie, najmocniejszy podjazd był bodajże w Grabownie Wielkim. Cóż – to już przecież mój ukochany Wał Trzebnicki:) W nagrodę za wysiłek mogłem jechać drogą przez piękny las, a od czasu do czasu podziwiać takie oto widoki:
Do Twardogóry dojechałem po około 40 km. W mieście warto zobaczyć bazylikę mniejszą oraz zadbany rynek:
Z Twardogóry skierowałem się w drogę prowadzącą na Milicz po to, aby zobaczyć Goszcz. Kiedyś było to miasto, pozostałościami dawnej świetności jest plac Rynek, pałac, restaurowany obecnie dawny kościół ewangelicki oraz zagubione w lesie mauzoleum Reichenbachów:
Przez Królewską Wolę do Sycowa i do Oleśnicy
Z Goszcza skierowałem się w drogę na Odolanów, ale w Domasławicach skręciłem na Królewską Wolę, aby dojechać do Sycowa. W Królewskiej Woli znajduje się całkiem ładny stadion piłkarski klubu Gawin Królewska Wola, który przez parę lat z powodzeniem występował na niższych szczeblach rozgrywkowych.
65 km w nogach – i jest Syców. Odpocząłem chwilę w samym centrum
I ruszyłem dalej, mając świadomość, że do Oleśnicy jeszcze prawie 30 km po drodze, co do której nie wiedziałem, jakiej będzie jakości.
A okazało się, że jest rewelacyjna. Po raz kolejny tego dnia dane mi było jechać gładkim asfaltem z szerokim poboczem i niemal bez ruchu samochodowego, bo większość kierowców wybiera jednak prowadzącą równolegle drogę ekspresową.
Do Oleśnicy wjechałem od strony Spalic, więc mogłem przejechać na wskroś to piękne miasto. W rynku dosiadłem się do pewnej sympatycznej, choć milczącej dziewczyny:
I nad bananem zastanawiałem się nad tym, co dalej. Dokąd zmierzam, to akurat wiem (tego konkretnego dnia akurat z powrotem do Wrocławia:) ), ale w jaki sposób? Miałem do wyboru albo pociąg, albo rower. W nogach już prawie 100 km, ale godzina ciągle wczesna, siły są, zresztą trasę, którą miałem jechać, znam na pamięć… Zdecydowałem więc, że jadę dalej.
Miałem jeden kryzys. Zaczął się w Brzeziej Łące i trwał w sumie już do końca wycieczki, ale po powrocie do domu byłem z siebie cholernie zadowolony. 126 km wykręconych w naprawdę rozsądnym czasie po trasie, która w większości była dla mnie zupełnie nowa i w dosyć zróżnicowanym terenie – to była naprawdę udana niedziela!
Trasa:
Mirków – Długołęka – Borowa – Stępin – Dobroszyce – Grabowno Wielkie – Twardogóra – Goszcz – Królewska Wola – Syców – Stradomia Wierchnia – Gaszowice – Oleśnica – Brzezia Łąka – Wrocław