W Sudetach na razie efekt szklanych gór, więc póki co żyję wspomnieniami. Postanowiłem zatem opisać urlop w Tatrach z września 2016. Pół roku już minęło i może nie wszystko pamiętam. Bardziej natomiast chciałbym podzielić się pewnymi uwagami praktycznymi, aniżeli samym opisem szlaków (choć to też będzie). Kilka kwestii warto byłoby przedstawić już na starcie:

  • urlop spędziłem od 8 do 19 września w Zakopanem, ale zrobiłem też dwa krótkie wypady w Beskidy i Gorce. Pierwsza połowa września jest dla mnie chyba najlepszym okresem na podbój Tatr: pogoda jest tak samo (albo prawie tak samo) stabilna jak w sierpniu, ale szlaki są nieco mniej zatłoczone;
  • spałem na polu namiotowym vis-a-vis Wielkiej Krokwi. Bardzo blisko stamtąd na kuźnickiego węzła szlaków i stosunkowo blisko centrum. A jeśli komuś nie chce się robić kilometrów po mieście, spokojnie może złapać busa. Stamtąd odjeżdżają dosłownie co chwilę;
  • wyruszając, nie byłem do końca pewny swoich możliwości. Rok wcześniej jechałem w tym samym terminie i, mówiąc oględnie, świata nie zwojowałem. Rzeczywistość pokazała, że byłem w znacznie lepszej formie, natomiast na wszelki wypadek miałem przygotowanych kilka planów zastępczych.

A co było dalej? O już tym poniżej:)

Dzień pierwszy – na Czerwone Wierchy z Kuźnic

Chciałem solidnie zacząć ten wyjazd. Polski Bus jak zwykle nie zawiódł; o szóstej byłem w Zakopanem, o siódmej już zameldowany na polu namiotowym i rozbity, wpół do ósmej po śniadaniu… Zdecydowałem się na Czerwone Wierchy z kilku przyczyn. Po pierwsze, dużo prowadzi stamtąd dróg zejściowych, a nie byłem pewny, czy po całonocnej podróży faktycznie dam radę przejść całość. W najgorszym razie mógłbym wejść tylko na Kondracką Kopę, ruszyć żółtym szlakiem w stronę Giewontu, a potem niebieskim do Hali Kondratowej. Po drugie, nigdy tam nie byłem. Po trzecie… cóż, miało się okazać, że to będą moje pierwsze dwutysięczniki w życiu.

Początek nie był zbyt obiecujący. Idąc z Kuźnic na Halę Kondratową przez Kalatówki z niewyspania potykałem się o własne nogi. Ale im dalej, tym senność odchodziła, a podczas ostrego podejścia na Przełęcz pod Kondracką Kopą przeszła mi zupełnie.

Różnica wysokości pomiędzy czterema szczytami wchodzącymi w skład Czerwonych Wierchów jest dosyć spora, ale trud się opłaca pięknymi widokami: po prawej Zakopane i Giewont, na wprost Tatry Zachodnie, po lewej Słowackie, a za plecami mój ulubiony szlak na Kasprowy Wierch. Należy jednak pamiętać, aby szczyty te zdobywać przy dobrej pogodzie – meandrująca zboczem ścieżka jest stosunkowo wąska i przy złej pogodzie można pewnie się sturlać. Co dziwne, z tego co pamiętam chyba tylko Kondracka Kopa i Małołączniak miały szczyty zaznaczone tabliczkami, choć najwyższa jest Krzesanica.

Uwaga praktyczna: pamiętam, że ludziska zalecali wejście od Kir na Czerwone Wierchy. Ja jednak wolę w ten sposób: ostre szybkie podejście w górę i potem mogę łagodnie schodzić tyle, ile trzeba:) Szlak z Kir jest dosyć długi i choć fajnie mieć Czerwone Wierchy przed sobą podczas wchodzenia (przez jakiś czas, bo szlak prowadzi długo przez las), to jednak podejście może wydawać się trochę nużące. Jak dla mnie: czerwony szlak idealny do zejścia.

Dzień drugi – na Zawrat z Hali Gąsienicowej

Hmn, skoro pierwszy dzień udał się tak dobrze, to może zwiększyć sobie nieco poprzeczkę? Na Zawracie poprzednio byłem w 2006 roku: przyjechałem na obóz w Białym Dunajcu totalnie bez wysokogórskiego doświadczenia, mając natomiast wysokie (celowa gra słów) mniemanie o swoich umiejętnościach. W końcu kilka razy w życiu zdobyłem Ślężę! Rzeczywistość jak to ona dała mi naprawdę popalić, natomiast akurat na Zawracie bawiłem się doskonale.

I tym razem nie było inaczej. Do Hali Gąsienicowej dotarłem przez Boczań (bardzo lubię tę trasę, natomiast z tego, co wiem, jestem w mniejszości). Hala Gąsienicowa to zresztą moim prywatnym zdaniem najpiękniejsza dolina w polskich Tatrach:

Z Hali Gąsienicowej wygodnym niebieskim szlakiem do Czarnego Stawu Gąsienicowego, który późnym latem/ wczesną jesienią prezentuje się naprawdę pięknie:

Nie opuściłem już niebieskiego szlaku do samej przełęczy. Szlak ten prowadzi najpierw bokiem obok stawu, potem niby niepostrzeżenie zaczyna piąć się w górę… i ani się spostrzeżesz, a zaczynają się łańcuchy!

Uwaga praktyczna: serio, zachęcam, aby na Zawrat iść od strony Hali Gąsienicowej. Najwygodniej jest wchodzić po łańcuchach, niż z nimi schodzić. Wybierając się z drugiej strony i schodząc po łańcuchach, musicie być przygotowani na to, że będziecie musieli długo czekać na to, aż turyści idący z Hali Gąsienicowej Was przepuszczą. A wymijanie na wąskich półkach nie należy do najprzyjemniejszych:)

Zresztą doskonały przykład był już w zasadzie z samej końcówki. Mieliśmy już może nie na wyciągnięcie ręki, ale bardzo blisko ostatni komin, ale cała grupa (dobrze ze dwadzieścia osób) musiała poczekać, bo akurat schodziła po łańcuchach wycieczka mocno starszawych Francuzów. Do nich nic nie mam, staruszkowie naprawdę wykazywali się dużym poczuciem humoru i odwagą, natomiast na pewno nie pozdrawiam ich przewodnika, bo nie potrafię znaleźć logicznego wytłumaczenia, dlaczego puścił on swoich staruszków taką trasą.

Tak w ogóle, to nie ma co się bać łańcuchów. Klamer i drabinek też zresztą nie – one są właśnie po to, aby pomóc we wspinaczce. Na Zawracie trzeba natomiast uważać na wyślizgane kamienie i być czujnym z uwagi na stałe ekspozycje.

A na samej przełęczy? Z prawej strony wejście na Świnicę, z lewej szlak na Orlą Perć – najtrudniejsze szlaki w polskich Tatrach. Przed nami natomiast widok chociażby na Dolinę Pięciu Stawów, do której się schodzi po przyjemnych dużych płytach kamiennych. Warto też przy tym pamiętać, że Zawrat jest kapryśny, jeśli chodzi o aurę – mgła może nadejść dosłownie w parę minut. Tak było i tym razem – kiedy schodziłem, szczyt Koziego Wierchu tonął już w prawdziwym mleku. Niestety nie dane mi było fotografować, bo jeszcze przy Czarnym Stawie Gąsienicowym padła mi bateria w aparacie:)

Powrót zrobiłem po Bożemu: przez Dolinę Pięciu Stawów do Palenicy i stamtąd busem do Zakopanego.