W niedzielę trzeci raz w życiu zawitałem w Góry Kaczawskie. Dotychczasowe wycieczki zapamiętałem jako najeżone sporymi trudnościami, których nie brałem pod uwagę przy ich planowaniu. Zdobywając Baraniec i Skopiec nieco ponad rok temu grzązłem w śniegu momentami po udo, a robiąc wycieczkę po Górach Kaczawskich na rowerze skurcze łapały mnie jakieś dwadzieścia kilometrów od najbliższej stacji kolejowej. Nic dziwnego zatem, że do tego pasma póki co nie zapałałem miłością, ale tak naprawdę sam jestem sobie winien: w końcu za pierwszym razem powinienem był baczniej przyjrzeć się pogodzie, a za drugim lepiej zaplanować trasę (i przede wszystkim – nie zaczynać od stromego podjazdu na Górę Szybowcową:). Ale każdemu pasmu daję kolejną szansę i w niedzielę wybrałem się do Bolkowa, aby po drodze do Janowic Wielkich zdobyć Porębę i Turzec. Czy trzeci raz w Górach Kaczawskich był bardziej fortunny? O tym poniższa relacja.

Na Porębę z Bolkowa

Bolków sam w sobie wart jest zwiedzenia. Miasto, leżące między Górami Kaczawskimi, Podgórzem Bolskowskim i Górami Wałbrzyskimi może pochwalić się potężnym zamkiem na Wzgórzu Zamkowym. Pod ruinami zresztą prowadził szlak; kolory zielony i żółty zafundowały zresztą w początkowej fazie wędrowania całkiem sporo asfaltu.

W Wierzchosławicach na rozstaju szlaków wybrałem kolor zielony; żółtym po dobrych dwudziestu kilometrach dotarłbym do Lubawki. Tu dalej asfalt, ale droga jest niemalże nieuczęszczana; kierowców z pewnością nie zachęca informacja, że droga nie jest utrzymywana zimą. Jest przy tym trochę ślisko i trochę pod górkę, ale że po obu stronach rośnie las, można zapomnieć, że to przecież trasa dla samochodów.

Po paru kilometrach dotarłem do pierwszych zabudowań miejscowości Pastewnik. Po lewej stronie nad miejscowością wyrasta pierwszy z celów niedzielnego wędrowania: Poręba, najwyższe wzniesienie wschodniego grzbietu Gór Kaczawskich. Warto przy tym obejrzeć się za siebie, bo asfalt poprowadził naprawdę wysoko. Widać między innymi całkiem ładnie szczyty Gór Wałbrzyskich.

I w tym miejscu wyzwanie; w końcu na szczyt Poręby nie prowadzi znakowany szczyt turystyczny. Wyzwanie to jednak jest faktycznie niewielkie, bo wystarczy kierować się pod górę, a zbocza są łagodne, więc nawet w zmrożonym śniegu idzie się przyjemnie. Na szczycie Poręby znajduje się radar meteorologiczny, ja jednak wybrałem pobliską polankę, skąd rozciąga się jeden z najładniejszych widoków w Górach Kaczawskich (gdzieś taką opinię wyczytałem, ale gdzie – już nie pomnę:). I faktycznie – gdyby nie mgła w wyższych partiach, z pewnością widziałbym doskonale Karkonosze, a tak wystarczy mi podziwiać Rudawy Janowickie.

Dalej na Turzec

Krótkie podziwianie widoków i powrót do szlaku. Zielony szlak poprowadził mnie brzegiem lasu do miejscowości Płonina. Warto tu przysiąść na chwilę w pobliżu zamku Niesytno, choć przyznaję, że ruiny nie wzbudziły we mnie dużego zaufania…

Jakiś czas szedłem główną ulicą Płoniny. Rozglądając się na boki, można dostrzec liczne interesujące formacje skalne, często występujące w Górach Kaczawskich. Potem zielony szlak skręca w lewo, wzdłuż drogi gruntowej, przez tory (należy zachować ostrożność, bo mogą tamtędy przejeżdżać pociągi towarowe!) i na przełaj przez pole. Potem jeszcze kawałek asfaltu (droga wojewódzka – też trzeba uważać) i pod górę.

Pomyślałem wówczas, że choć to Góry Kaczawskie, to nic dziwnego się nie wydarzyło i wszystko jest okej. Cóż, nie chwal wycieczki przed wejściem do pociągu? Bo okazało się, że na naprawdę dużym dystansie między Turzcem a Różanką co chwila na szlaku leżały powalone drzewa. Dziesiątki drzew, bez ładu i składu, na całą szerokość szlaku. Przynajmniej ze dwa razy zgubiłem szlak, próbując znaleźć przejście naokoło, a próby pokonania przeszkody na przełaj zakończyły się podkręconą kostką. Nie jestem niedzielnym turystą (pewnie zdążyliście to już zauważyć), ale skoro ja miałem problem z przejściem szlaku w stanie, w jakim się znajdował, to ciężko mi sobie wyobrazić te same próby w wykonaniu rodziny z dziećmi. Dla mnie dramat i mam nadzieję, że szlak zostanie doprowadzony szybko do stanu jakiejkolwiek używalności, zwłaszcza że ciężko mi znaleźć usprawiedliwienie dla jego stanu. Ostatnie silne wiatry miały miejsce chyba dobrych kilka tygodni temu.

W każdym razie nieważne. Widoki na Rudawy Janowickie i Karkonosze zrekompensowały mi trudy wędrowania po takim szlaku; przy jednej z formacji skalnych w pobliżu Ołowianej warto też przysiąść na chwilę, widać bowiem bardzo ładnie Rezerwat Góry Miłek. Natomiast na szczycie Różanki znajduje się tablica upamiętniająca schronisko górskie, które znajdowało się na zboczach tego wzniesienia przed wojną – ponoć mogło pochwalić się fantastycznym widokiem na Śnieżkę.

Stąd już krótkie zejście do Janowic Wielkich, skąd pociąg zabrał mnie do Wrocławia.

Ciężko powiedzieć, abym po tej wycieczce zapałał wielką miłością do Gór Kaczawskich. Nie da się jednak ukryć, że mimo tych nieprzewidzianych przeszkód terenowych jakieś pozytywne uczucie nieśmiało się rodzi… Z pewnością Góry Kaczawskie mają mi jeszcze sporo do zaoferowania, a ja – mam sporo ich uroków do odkrycia:)