Ostatni raz na Śnieżnych Kotłach byłem dwa lata temu. Karkonosze zafundowały mi wówczas istny kalejdoskop pogodowy – od ładnej, ciepłej pogody w Szklarskiej Porębie, po mgłę, deszcz i śnieg w okolicach Łabskiego Szczytu. Dlatego w ramach wyrównywania rachunków postanowiłem pięknej kwietniowej soboty wybrać się ponownie. Tym razem na Szrenicę i na Śnieżne Kotły dane mi było iść w pięknej, praktycznie już letniej aurze. Poniżej fotorelacja, bo słowa to za mało, aby oddać ten fantastyczny szlak:)
Czerwonym szlakiem na Szrenicę
Na Szrenicę standardowo wchodziłem czerwonym szlakiem. Już przy wyjściu z pociągu dane mi było podziwiać nieodległe szczyty Karkonoszy, już tylko gdzieniegdzie białe:
Szlak prowadzi między innymi obok skałek, na których miłośnicy wspinaczki mogą trenować swoje umiejętności:
I za chwilę już prawdziwy szlak. Początkowo niemal płasko, potem dosyć konkretnie do góry. Ludzi sporo, ale nie ma co się dziwić – obok szlaków na Śnieżkę to chyba najpopularniejsza trasa w polskich Sudetach. Mijam skręt na wodospad Szklarki, a pierwszy przystanek robię przy wodospadzie Kamieńczyk:
Wejście w pobliże Kamieńczyka jest dodatkowo płatne. Ja nie wchodziłem, wystarczyło mi to, co widziałem z góry – a wodospad robi naprawdę duże wrażenie.
Wejściówka do Karkonoskiego Parku Narodowego opłacona i dalej do góry. Warto obejrzeć się za siebie, bo ponad drzewami widać już szczyty Gór Izerskich.
Za chwilę (nieco dłuższą chwilę:) już widać Schronisko na Hali Szrenickiej:
To obietnica wspaniałych widoków rozciągających się z hali na Izery:
Pozwoliłem sobie w tym miejscu na dłuższy odpoczynek – ku pokrzepieniu serc (widokami) i pokrzepieniu nóg (kanapką i owocem;) ). Ze schroniska na Szrenicę jest jeszcze kilkanaście minut pięknym szlakiem wśród kosodrzewiny.
Minięta Graniczna Łąka i zaraz Szrenica zdobyta! Widoki z niej wspaniałe, również na mój drugi cel wycieczki – stacja RTV:
Na Śnieżne Kotły ze Szrenicy
Cofnąłem się ku Granicznej Łące i dalej czerwonym szlakiem na Śnieżne Kotły. Mijałem między innymi formację skalną Trzy Świnki:
Pokonując przy tym kilka dosyć konkretnych podejść. Tu śniegu już się trochę pojawiło – poza szlakiem, ale pamiętałem z poprzedniej wycieczki, że jeszcze się go doczekam.
W końcu jest – stacja RTV, a zaraz za nią fantastyczny punkt widokowy na Śnieżne Kotły i Śnieżne Stawki. Obecnie szlak ze schroniska pod Łabskim Szczytem na Śnieżne Stawki jest zamknięty z uwagi na okres godowy cietrzewi – będzie się tam trzeba wybrać w czerwcu/ lipcu, aby stawki zobaczyć z innej perspektywy:)
I dalej w drogę. Szlak trawestuje Wielki Szyszak; tu jest miejsce, gdzie trzeba zachować rozwagę, bo jest stosunkowo wąsko i ślisko:
Tak doszedłem do skrzyżowania z niebieskim szlakiem, za sobą mając ośnieżone zbocza Wielkiego Szyszaka, a przed sobą niemal całkiem już pozbawiony pokrywy śnieżnej Śmielec.
Zejście do Piechowic
Tu miał miejsce chyba najtrudniejszy odcinek tego dnia. Dosyć stromego zejścia nie ułatwia najmniej przyjemny rodzaj śniegu – na wpół zmrożony, na wpół zapadający się. Teoretycznie do skrzyżowania z zielonym szlakiem (który idzie chociażby przez wspomniane wyżej Śnieżne Stawki) powinienem iść kwadrans. Mnie to zajęło dwa razy dłużej, ale to i tak życiowy rekord – dwa lata temu w sporej śnieżycy, która przeszła w ulewę brnąłem chyba czterdzieści pięć minut:)
Szlak ku Piechowicom jest ładny, chociaż czasem dosyć uciążliwy – trochę zjechany przez ciężarówki z drewnem (to już w końcowej fazie), trochę kamienisty, trochę zamieniony w regularny strumyk. Ale dosyć długo prowadzi wzdłuż malowniczego potoku o wdzięcznej nazwie Niedźwiada:
I tak dotarłem do ładnej wsi Michałowice. Tu chwilę asfaltem, jeszcze jeden odcinek przez las i Piechowice, skąd wróciłem pociągiem do Wrocławia.