W jednym z poprzednich wpisów przedstawiłem pierwsze dwa dni niezwykle udanego wrześniowego wypadu w Tatry. Teraz przyszła pora na trzy kolejne wycieczki – pewnie łatwiejsze (zwłaszcza od Zawratu), ale nie mniej interesujące.
Dzień trzeci – granią Wołowca z Doliny Chochołowskiej
Rok wcześniej już byłem na Grzesiu. I niestety słaba forma oraz głupi w sumie pomysł, aby do Doliny Chochołowskiej pójść z Zakopanego na nogach sprawiły, że tylko na nim:) Tym razem było znacznie lepiej. Bus wysadził mnie na parkingu na Siwej Polanie, skąd prowadzi wszystkim doskonale znana droga (w dużej mierze asfaltowa) do samej Polany Chochołowskiej, która standardowo staje się pierwszym przystankiem na drodze ku Grzesiowi (i dalej:). Warto tutaj zajrzeć do niewielkiej kapliczki postawionej dla pasterzy.
Spod schroniska na Polanie Chochołowskiej żółte znaki (łączące się potem z niebieskimi) prowadzą prosto na Grzesia. Szlak prowadzi początkowo przez las i może się wydawać stosunkowo stromy, ale idzie się całkiem wygodnie, nawet wtedy, gdy jest nieco rozjechany przez traktory (połowa września to czas wyrębu drzew przez uprawnione wsie w Dolinie Chochołowskiej). Uwaga praktyczna: na Grzesia wchodzi dużo rodziców z dziećmi, jest to bardzo dobry szczyt na początek przygody dziecka z Tatrami. Niektórzy idą też dalej, na Rakoń i na Wołowiec (lub pod Wołowiec), ale to już pewnie zależy od kondycji pociechy.
Kiedy las się otworzy i zobaczymy pierwsze widoki, to znaczy, że szczyt Grzesia jest już całkiem blisko. A krajobraz z Grzesia est naprawdę piękny w każdą stronę:
To zdjęcie przedstawia szlak z Grzesia granią dalej, w stronę Rakonia i Wołowca. Trasa czasem unosi się w górę, czasem w dół, ale nie ma tutaj takich różnic wysokości, jak w przypadku Czerwonych Wierchów. Przewyższenia dopiero przyjdą:)
Granią dochodzimy do Rakonia, który jest słabo wyeksponowany, i mamy do wyboru – albo zejście z niewielkiej przełęczy Zawracie do Doliny Chochołowskiej Wyżniej, albo dalej na Wołowiec. Ja oczywiście wybrałem tę drugą opcję. Podejście z przełęczy na ten szczyt okazało się najtrudniejszym etapem całej wycieczki – bo ostro w górę i po luźnych kamykach
Ale widoki (np. na Rohacze, nazywane Orlą Percią Tatr Zachodnich) całkowicie zrekompensowały trud:
Tak samo – widok na Starorobociański i Jarząbczy:
Zejście z Wołowca okazało się trudniejsze niż wejście – z uwagi na luźne kamyki. Doszedłem do przełęczy Zawracie i stamtąd wygodnym szlakiem przez Dolinę Chochołowską Wyżnią do Polany Chochołowskiej i z powrotem do busa na Siwej Polanie. Zejście było bardzo wygodne, długo prowadziło po skalnych płytach, potem szlak wszedł w las, co przywitałem z dużą ulgą, bo tego dnia panował niemiłosierny upał, a mnie kończyła się powoli woda:)
Dzień czwarty – na Turbacz z Nowego Targu
Gorce warto odwiedzić z kilku powodów. Po pierwsze, nie są to wcale niskie góry – koronny Turbacz ma nieco ponad 1300 metrów npm. Po drugie, są to góry nierozerwalnie związane z polską religijnością. W miejscu, które dziś upamiętnia kaplica Szałasówka na Hali Turbacz, ksiądz Karol Wojtyła, wyczuwający już w 1953 zmiany w liturgii, odprawił mszę stojąc przodem do wiernych.
W drodze na Turbacz warto wejść na chwilę do drewnianej kaplicy Matki Boskiej Leśnej Królowej Gorców. Ja miałem to szczęście, że była niedziela. Zielony szlak nie prowadzi obok kaplicy, ale wystarczyło, że zaciekawiło mnie, czemu ci wszyscy ludzie schodzą z wygodnego szlaku w las:) I tak trafiłem na podhalańską mszę.
Potem dalej do schroniska, skąd na szczyt jest może ze 20 minut. Tak się prezentuje hala pod Turbaczem:
A tak widoki z samego Turbacza:
Zdjęcie może nie zapiera tchu w piersi, ale widoki też są ładne:)
Schodząc trzymałem się już cały czas żółtych znaków, które przywiodły mnie w pobliże punktu startowego – i idealnie na przystanek i autobus na dworzec PKS, skąd wróciłem do Zakopanego.
Kilka uwag praktycznych:
- Gorce mogą być fajną alternatywną wycieczką dla kogoś, kto zatrzymał się w Zakopanem, chwilowo nie ma sił na bardziej wymagające góry, a chciałby gdzieś pochodzić;
- Zakopane jest znakomicie skomunikowane z Nowym Targiem. Autobusy odjeżdżają w zasadzie co chwilę – w jedną i w drugą stronę;
- odradzam jednak kursy Zakopane – Nowy Targ w soboty, odbywa się tam bowiem targ. Chyba że ktoś ma ochotę stać na totalnie zakorkowanej Zakopiance:)
Dzień piąty – na Kasprowy Wierch z Przełęczy pod Kondracką Kopą
Na Kasprowy Wierch można dostać się na kilka sposobów… tak, o kolejce linowej wszyscy wiemy:) Ten prowadzący przez Halę Gąsienicową (uwaga praktyczna) jest dobry na zejście, tzw. spacerowy zielony przez Myślenickie Turnie jest chyba najłagodniejszy, ale długo prowadzi przez las, przez co może wydawać się monotonny. Ja najbardziej lubię ten prowadzący przez Kalatówki, Halę Kondratową i Przełęcz pod Kondracką Kopą. Jednym słowem – początek jak pierwszego dnia, ale na przełęczy idziemy na lewo przez Czuby zamiast na prawo, na Czerwone Wierchy.
Od tego momentu szlak, zaznaczony czerwonymi znakami, będzie prowadził granią, a ciekawe formacje skalne będą raz po prawej, raz po lewej stronie. Czasem (co jest rzadkością w Tatrach Zachodnich) mogą nam się przydać ręce (czego akurat tu na zdjęciu pewnie nie widać):
Niejednokrotnie możemy dostrzec majaczącą się w oddali stację kolejki na Kasprowym, ale to tylko złudzenie – dopiero gdy formacje skalne z jednej i z drugiej strony się skończą i przejdą w Halę Kasprową, to oznacza, że szczyt jest naprawdę tuż – tuż.
Chyba nikomu bliżej przedstawiać nie muszę, co zobaczy z Kasprowego, ale i tak to zrobię:) To widok z Kasprowego na Beskid i Świnicę:
A to widok na Dolinę Gąsienicową i ostre poszarpane szczyty między innymi Granatów:
Ze szczytu poszedłem dalej: przez Beskid i Przełęcz Liliowe jeszcze kawałek dalej do Pośredniej Turni. I tu chwila zawahania. Świnica wydawała się na wyciągnięcie ręki, ale zdrowy rozsądek zwyciężył. Była piętnasta, według mapy na szczyt miałem 50 minut, potem godzina zejścia i jeszcze powrót do Kuźnic, a następnego dnia przecież planowałem Rysy. Dlatego tylko pomachałem ludziom na Świnicy i przez Liliowe zszedłem ku Hali Gąsienicowej, po drodze mijając stadko pasących się kozic (? szczerze, to nie jestem pewien):