Wrzesień zacząłem bardzo mocno – od zwiedzenia stolicy naszych bratanków Węgrów:) To oczywiście zasługa Polskiego Busa i tanich biletów kupionych z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Chociaż jednak Wrocław jest skomunikowany z Budapesztem, to zdecydowałem się jechać z Krakowa i do niego wracać – a to po to, aby uniknąć 11-godzinnej podróży i słabszego połączenia powrotnego. Zobaczyłem dużo, chyba nawet jeszcze więcej niż w przypadku niedawnej wycieczki do Pragi, którą również zwiedziłem w ciągu jednego dnia. Poniżej relacja godzina po godzinie.
7 rano
Przyjazd na dworzec autobusowy. Ogarnięcie kawy:) I rozpoczęcie zwiedzania. Dworzec w Budapeszcie znajduje się trochę na uboczu (do pierwszej atrakcji turystycznej miałem dobre 5 kilometrów), jeśli więc ktoś nie lubi za bardzo chodzić, to powinien zawczasu dowiedzieć się o połączenia komunikacji miejskiej. Mnie ten dystans w niczym nie przeszkadzał.
8 rano
Zanim zameldowałem się na Wzgórzu Gellerta, z zewnątrz obejrzałem sobie Hotel Gellerta, w którym znajduje się słynne kąpielisko. Do wewnątrz kompleksu nie wchodziłem, bo godziny zwiedzania dziwne:)
Na Wzgórzu Gellerta jest kilka wartych uwagi atrakcji. Przede wszystkim – kościół skalny, mieszczący się w naturalnej jaskini św. Jana (trochę uprzedzając fakty – potem już dowiedziałem się, że pod Budapesztem znajduje się 600 km korytarzy odkrytych jaskiń – a ile z nich jeszcze czeka na odkrycie?). W nim turysta bez problemu znajdzie polski akcent – kaplicę Matki Boskiej Częstochowskiej, gdzie znajduje się tzw. polski ołtarz (królewski orzeł z kopią obrazu Czarnej Madonny na piersi).
Na szczycie wzgórza znajduje się Pomnik Wolności. Za czasów komunistycznych został on wzniesiony na cześć żołnierzy radzieckich; po zrzuceniu jarzma komunizmu usunięto nazwiska poległych czerwonoarmistów i umieszczono napis ku czci wszystkich poległych za wolność Węgier.
Dalej schodzi się wzdłuż murów Cytadeli – dawnej fortecy Austriaków. Na zboczu góry znajduje się monumentalny pomnik świętego Gellerta. Ze zbocza góry widok na niego z serii „takich se” – dopiero ze znajdującego się poniżej mostu Elżbiety można w całości docenić wspaniałość figury.
9 rano
Stamtąd jest już całkiem blisko na Wzgórze Zamkowe. Na teren zamku królewskiego można dostać się kolejką, ale jak już pisałem powyżej – jak mam możliwość, to zdecydowanie wolę chodzić na nogach.
Obecnie w dawnych siedzibach królewskich znajduje się: Muzeum Zamkowe, Galeria Narodowa oraz Biblioteka Narodowa. Z tych trzech atrakcji wybrałem to pierwsze, ale ponieważ miało być otwarte dopiero od 10, to czas, który mi pozostał wykorzystałem na zwiedzanie terenu zamku.
10 rano – 13 w południe
W Muzeum Zamkowym można naprawdę wsiąknąć na długo! Ogólnie uwielbiam wystawy historyczne, gdzie prócz eksponatów znajdują się elementy multimedialne (jak filmy, rekonstrukcje, prezentacje), a muzeum pokazało mi, jak bogatą i burzliwą (bo nawet liczącą kilka tysięcy lat!) historię ma Budapeszt. O tym, że na tym miejscu znajdowała się dawna rzymska osada, to wiedziałem, ale tylko powierzchownie (bo z gry komputerowej „Total War: Attila”:) ) zdawałem sobie sprawę z tego, jak wiele ludów i kultur odcisnęło swe piętno na tym mieście. A o historii bardziej już współczesnej (jak chociażby o losach Twierdzy Budapeszt z końcówki II Wojny Światowej) pojęcia nie miałem już w ogóle.
14 po południu
Z Zamku udałem się na budzyńską starówkę. Tutaj wybrałem niecodzienny sposób zwiedzania – mianowicie podziemny Labirynt, który prowadzi 5-10 metrów pod ulicami.
W przewodniku było napisane, że Budzyński Labirynt w niecodzienny sposób przedstawia historię miasta. Cóż – niecodzienny to mało powiedziane:) To była chyba najbardziej odjechana atrakcja turystyczna, jaką kiedykolwiek zwiedziłem:)
Labirynt był podzielony na kilka części tematycznych. Już pierwsza, wydawało się niewinna, bo poświęcona operze, wywołała dreszczyk emocji – wąskie korytarze, przechodzące w zakratowane komnaty, z półmroku wyłaniały się poprzebierane manekiny, a temu wszystkiemu towarzyszyła przejmująca operowa muzyka.
Cóż jednak powiedzieć o prawdziwym clu labiryntu, czyli części poświęconej legendzie Draculi? Duża komnata wypełniona sztuczną mgłą, pośrodku trumna (!), a przy ścianie nabite na pale sztuczne głowy:) Miałem gęsią skórkę, gdy stamtąd wychodziłem, przyznaję:)
Po wyjściu z Labiryntu poszedłem do kościoła świętego Macieja. Niestety – zwiedzanie na ten dzień już się zakończyło, dane mi więc było tylko z zewnątrz podziwiać tę wspaniałą świątynię. Jest powód, aby do Budapesztu jeszcze wrócić:)
Poszedłem zatem na Basztę Rybacką, która została pomyślana jako taras widokowy dla kościoła św. Macieja. Faktycznie – widok z niej na drugą stronę Dunaju kapitalny:)
I tu musiały zapaść dalsze decyzje – co dalej? Większość dalszych atrakcji turystycznych miała być zamknięta do zwiedzania od 16-17, ja miałem jeszcze mnóstwo czasu do busa powrotnego. Uznałem zatem, że najpewniej najciekawsze będą budapesztańskie jaskinie, a resztę zabytków zobaczę z zewnątrz.
Po drodze trafiłem na wieżę Marii Magdaleny – jedyną pozostałość po XV – wiecznym kościele, jedynej świątyni z czasów tureckich. Przy wieży znajduje się zrekonstruowane okno kościoła, który został zniszczony podczas II Wojny Światowej.
15 – 17 po południu
Na grupę, która rozpoczynała zwiedzanie jaskini Szemlo – hegyi spóźniłem się dosłownie parę minut, przez co musiałem czekać do 16. Ale nie ma tego złego – na wzgórzu jest ładny park, gdzie można było usiąść i odpocząć (a w nogach miałem tego dnia już całkiem sporo:).
Jaskinia Szemlo – hegyi to jedna z dwóch udostępnionych turystom (trzech, licząc razem z jaskinią św. Jana) jaskiń, których pod Budapesztem jest bardzo dużo (jak napisałem wcześniej – 600 km, i to tylko tych już odkrytych!). Charakterystyczne w tym miejscu są żółtawe kryształy nazywane „kamiennymi różami” albo „popcornem”. W jaskini do dzisiaj leczy się choroby układu oddechowego.
18 po południu – 20 wieczorem
Przez Most Małgorzaty (z boku znajduje się Wyspa Małgorzaty, bardzo fajne miejsce na relaks – o ile rzecz jasna nie biegnie się spod jednego zabytku do następnego:) na drugą stronę Dunaju. Tu też znajduje się wiele interesujących miejsc, które jednak w większości z uwagi na już dosyć późną porę udało mi się zobaczyć tylko z zewnątrz. Najbardziej żałuję Parlamentu, choć i zewnątrz robi on niebagatelne wrażenie.
Jest po co wrócić, zwłaszcza że zwiedzanie tego największego budynku parlamentu na świecie to tak naprawdę wędrówka przez stulecia kształtowania się węgierskiej dumy narodowej. A że Węgrzy mają być z czego dumni, pokazują liczne pomniki na pobliskich placach.
Dalej była monumentalna bazylika św. Stefana – największa świątynia w Budapeszcie, budowana kilkadziesiąt lat. Ponieważ akurat odbywała się msza, udało mi się wejść do środka i zobaczyć na własne oczy wspaniałe złocenia, chociaż do relikwii Świętej Prawicy króla Stefana nie dotarłem.
Na sam koniec zostawiłem sobie synagogę (drugą – po nowojorskiej – pod względem wielkości na świecie) oraz przepyszną zupę gulaszową:) Około dwudziestej znalazłem się z powrotem u stóp Góry Gellerta, gdzie prawdziwe zwiedzanie Budapesztu się zaczęło:).
Trasa z grubsza:
Co dalej z tym Budapesztem?
Pewnie będę chciał tu wrócić:) Z pewnością chętnie zobaczyłbym od środka parlament oraz kościół świętego Macieja, nie pogniewałbym się też za możliwość zwiedzenia łaźni Gellerta. Natomiast ten dzień w Budapeszcie był niezwykle interesujący i tylko rozbudził mój apetyt na więcej podobnych wycieczek.